Nowy metropolita warszawski o papieżu Franciszku i jego posłudze dla Kościoła
Prawie trzy lata temu w Świątyni Opatrzności Bożej, w 9. rocznicę wyboru papieża Franciszka na Stolicę Piotrową arcybiskup Adrian Galbas wzywał nas do modlitwy za papieża. Dziś, wsłuchując się w jego słowa, odpowiedzmy na nie modlitwą za naszego nowego pasterza.
Pytania, które brzmią nieustannie w naszym życiu
Bracia i siostry. Są pytania, które choć zadaje się raz, brzmią nieustannie, niepowtarzalnie powtarzalne. Na przykład, czy chcecie wytrwać w tym związku, w dobrej i w złej doli, w zdrowiu i w chorobie, aż do końca waszego życia? Pytanie do narzeczonych, na chwilę przed. Albo, czy chcesz coraz ściślej jednoczyć się z Chrystusem i razem z Nim poświęcać się Bogu za zbawienie ludzi? Pytanie do diakona, na chwilę przed. Albo to, które my biskupi usłyszeliśmy w czasie naszej sakry. Czy jako dobry pasterz chcesz szukać zbłąkanych owiec i odnosić je do pańskiej owczarni? Pytanie zabrzmi raz, a brzmi bez przerwy. Stały rachunek sumienia, nieustannie działająca busola wyznaczająca kierunek. Podobno tym, którzy umierają świadomie, takie pytania przypominają się w godzinie przejścia.
Jezus starannie wybiera miejsce, aby zadać nam kluczowe pytanie
Jezus, chcąc zadać im to pytanie, niepowtarzalnie powtarzalne, starannie wybiera miejsce. Jest jak narzeczony, który godzinami idzie z nią na jakiś Kozi albo inny wierch, albo przynajmniej do schroniska na Ornaku, jeśli kondycja nie ta. Albo zabiera ją do kajaku i płyną kilometrami po leniwej letniej Rozpudzie na polanę pełną zapachów i pszczół. Jego, czy zostaniesz moją żoną, brzmi wtedy inaczej. Zadane tam ma inną wagę niż zadane gdziekolwiek. Nie zapytał ich o to w Kanie Galilejskiej, tuż po tym jak z wody zrobił wino. Ani nie nad jeziorem, gdzie z pięciu chlebów nakarmił pięć tysięcy męskich żołądków i jeszcze im sporo zostało. Ani po tym jak kogoś uzdrowił, wyzwolił albo wskrzesił. Ależ to byłaby wówczas łatwa odpowiedź. Zapytał ich o to tam, w Cezarei Filipowej, pogańskim mieście, blisko źródeł Jordanu, u stóp Hermonu. Dziś to miasto, a raczej jego ruiny nazywają się Banjas od Paneas, czyli miasta Boga. Tam był czczony Pan, bóg wód, lasów, roślinności, wegetacji, po prostu Bóg życia. Ludzie licznie do niego pielgrzymowali, wspinali się do groty położonej ponad kataraktami Jordanu, aby tam prosić Pana o to, co chcieli i czego potrzebowali. I wierzyli, że Pan im to da. Właśnie w takim miejscu zadał im to pytanie.
Najważniejsze pytanie — kim jestem dla siebie, dla innych?
Pytanie o siebie. Pytanie o nich. Pytanie o relacje. Pytanie, które brzmi „kim”? Kim jestem? Dla ludzi, dla was, dla ciebie. Kim? Niepowtarzalnie powtarzalne. Od odpowiedzi na to pytanie zależy każde inne. I to o wytrwanie w małżeńskiej wspólnocie, wtedy kiedy przyjdzie choroba i zła dola. I o zgodę na poświęcenie w kapłaństwie. I na to, by być dobrym pasterzem. Szukać zagubionej owcy, czyli pójść w miejsca nieoczywiste, trudno dostępne, takie, w które by się nie chciało pójść. A potem te owce odnosić do pańskiej owczarni, a nie traktować jak własne trofeum. Ale wszystko zależy od odpowiedzi na to pytanie. Bez tego odpowiedzi na każde inne są tylko dźwiękiem.
Odwaga przyznania się do Jezusa w świecie, w którym dla wielu Jezus jest nikim
Dzisiaj świat wygląda, jakby był jedną wielką Cezareą Filipową. Tak wielu ma swoją świątynię poświęconą samemu sobie. To ode mnie zależy moje życie. To ja jestem Panem. Już nawet nie bałwochwalstwo, ale autochwalstwo, kult samego siebie, którego często nie naruszyła ani pandemia, ani wojna. Dla tak wielu ludzi Chrystus jest dziś nikim. Nawet nie jakimś Janem Chrzcicielem, Eliaszem czy prorokiem. Jest po prostu nikim. Anegdotą, zwyczajem, historyjką, śmiesznostką w żłóbku, trupkiem na krzyżyku, fejkiem. Kim jestem dla Ciebie? Nikim. A w każdym razie nikim ważnym.
I w takim świecie umieć powiedzieć, Ty jesteś Mesjasz. Syn Boga Żywego. Tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy, tylko Tyś Jedyny, Jezu Chryste. A potem temu zdaniu podporządkować całe swoje życie. W świecie, który jest jak Cezarea Filipowa.
Papież Franciszek odpowiedział Jezusowi i Kościołowi
Wieczorem 13 marca 2013 roku papież Franciszek usłyszał, czy przyjmujesz Twój kanoniczny wybór na biskupa rzymskiego. Odpowiedział wtedy spokojnym, ale pewnym głosem.
Jestem wielkim grzesznikiem. W ufności w Boże miłosierdzie i w wyrozumiałość przyjmuję.
Nie wiem jednak kiedy i gdzie odpowiedział na to pierwsze pytanie. Jorge, kim jestem dla Ciebie? Przeczytałem kilka jego biografii i nie wiem. Być może uważa to za coś zbyt osobistego i intymnego, by o tym publicznie mówić. Ale patrząc na ten pontyfikat, na to co robi i co mówi, wiem na pewno, że taka chwila była. I że odpowiedział tak jak Piotr. On żyje. Napisał po synodzie o młodzieży:
Trzeba to ciągle przypominać, ponieważ grozi nam, że będziemy przyjmowali Chrystusa tylko jak dobry przykład z przeszłości. Jako wspomnienie, jako kogoś kto nas zbawił dwa tysiące lat temu. To by na nic się zdało. Zostawiłoby nas takimi samymi jakimi byliśmy wcześniej. Nie wyzwoliłoby nas. Jeśli on żyje, to naprawdę może być obecny w Twoim życiu, w każdej chwili, aby napełnić je światłem. Tak więc nigdy więcej nie będzie samotności ani opuszczenia. Nawet gdyby wszyscy odeszli.
Świadectwo papieża Franciszka
Przypomniały mi się te słowa w tamten wczesnowiosenny dzień, przed dwoma laty, gdy patrzyłem jak samotnie kroczył po mokrym od deszczu, przeraźliwie smutnym i pustym placu św. Piotra w stronę wielkiego krzyża. A potem powiedział, że zalała nas gwałtowna burza pandemicznego cierpienia i śmierci. Że wszyscy jesteśmy na jednej łodzi, że nikt nie zbawi się sam. Przypomniały mi się te słowa zeszłej jesieni, gdy przyjmował nas jak brat w czasie wizyty Ad limina, dając praktyczną lekcję kościoła synodalnego.
I przypomniały mi się te słowa, gdy niedawno widziałem jak wszedł, mimo piekącego bólu kolana, do ambasadora Rosji. A potem rozmawiał z prezydentem Ukrainy. On żyje. Nigdy więcej nie będzie samotności i opuszczenia, nawet gdyby wszyscy odeszli. To się wydaje absurdalne i szydercze. A jednak wiem, że on w to wierzy.
Dramat ludzi, którzy są poza Kościołem
Dzisiaj, w marcu 2022 roku, tu gdzie jesteśmy, z tym co mamy, z całą bezradnością tej chwili. Widząc co się dzieje, nie wiedząc co się stanie. Tej jego wiary Kościół potrzebuje bardziej niż czegokolwiek innego. W wierszu „Ostatnia prośba“ Zbigniewa Herberta. W wierszu, o którym nie mogę powiedzieć, że jest moim ulubionym, ponieważ jest dla mnie trudny, bolesny, wwiercający się głęboko w duszę. Tak więc w wierszu, który nie jest moim ulubionym, ale jednym z tych, do których często wracam, jest opisany wewnętrzny dramat ludzi, którzy po śmierci bliskiej osoby znaleźli się w kościele. Są – trzeba być poetą, żeby to wymyśleć – są przytwierdzeni do ziemi stróżką potu. Klęczą w ponumerowanej ławce i pojawia się ksiądz. I oni mają jedną nadzieję, nikłą jak sen, właściwie cień nadziei, że ten ksiądz zrobi coś, czego oni nie potrafią już zrobić. Że się za nich choć trochę wzniesie. Ta ich nadzieja niestety nie zostaje spełniona. Wiersz kończy się smutnym zdaniem.
Wreszcie koniec.
Wychodzimy pośpiesznie
i zaraz za progiem
następuje akt strzelisty
głębokiego oddechu.
Oddech ulgi, że mają to już za sobą. Ale jest w nim i gorzki smutek, że się nie udało. Teraz została im już tylko przyziemność. Nic więcej i nic wyżej. Nikt się nie wzniósł, nawet ksiądz.
Wdzięczność za papieża Franciszka
Myślę o tym wierszu często. Bardziej jeszcze o ludziach z tego wiersza, przytwierdzonych dziś do ziemi nie tylko stróżkami potu, ale różnymi ciężarami swojego życia. O Ukraińcach, Rosjanach, Polakach. O ludziach z Lampeduzy i z Lesbos. O skrzywdzonych na tyle sposobów także w Kościele. O ludziach, których tak chętnie dotyka dziś śmierć. Nawet jeśli nie mają duszy poety, mają w sobie tę samą nadzieję, że Kościół da im teraz choć kropelkę sensu. Odrobinę pokoju. Że ktoś się za nich choć trochę wzniesie.
I myślę o tym wierszu, gdy sam klęczę, przytwierdzony do ziemi swoim grzechem, słabością, nieumiejętnością, bezradnością i tyloma innymi magnesami. I właśnie wtedy dziękuję Panu Bogu za to, że dał mi Franciszka. A Franciszkowi za to, że daje mi Pana Boga. Że wznosi się za mnie. I że odpowiada na to pytanie spod Cezarei. Niepowtarzalnie powtarzalne.
Dziękuję mu za to, że ma dziś odwagę, jak Paweł, głosić Ewangelię pośród wielkiego utrapienia. Że nie chce za wszelką cenę podobać się ludziom i że nie zniechęca się tym, że wielu ludziom to, co robi i sposób, w jaki robi to, co robi, się nie podoba. Także wielu ludziom wewnątrz Kościoła.
Dziękuję mu, że nie posługuje się pochlebstwem w mowie, ukrytą chciwością, ani poszukiwaniem ludzkiej chwały. Że codziennie mówi kazania i codziennie się modli. Że jest skromny i naturalny. Że interesują go nie tylko sprawy ludzkości, ale bardziej jeszcze sprawy człowieka. Że leci na koniec świata, aby odwiedzić lokalny kościół, który jest mniejszy niż mała trzódka. Za to, że nie owija w bawełnę, tylko mówi, jak jest.
Słowem, dziękuję mu za Evangelii Gaudium. Nie tylko za tekst, ale za przykład. Za to, że jest izajaszowym zwiastunem radosnej nowiny. Nie dostarczycielem tanich pocieszeń i lichych głasków. Ale kimś, kto jest najgłębiej przekonany, że przyjdzie dzień, gdy wszystkie narody ziemi zobaczą zbawienie naszego Boga. Także te narody, które teraz nie widzą nic poza ciemnością schronów i nie słyszą nic poza hukiem bomb.
Módlmy się za papieża i za siebie nawzajem
13 marca 2013 roku, gdy o godzinie 20.12 świat zobaczył nowego papieża, ten na zakończenie krótkiego wystąpienia powiedział skromnie:
A teraz chciałbym udzielić błogosławieństwa, ale mam do was prośbę. Zanim biskup pobłogosławi lud, proszę was o modlitwę do Pana, by pobłogosławił mnie. Proszę o modlitwę ludu, o błogosławieństwo dla swojego biskupa.
Tę prośbę powtarza w kółko, przy każdej okazji.
Proszę, nie zapominajcie o mnie w modlitwie.
Pewnie odpowiadamy na tę prośbę codziennie. Modlimy się za Niego. Dzisiaj jednak chcemy zrobić to bardziej. Tu, w warszawskiej świątyni Bożej Opatrzności, chcemy Go powierzać Bożej Opatrzności. Prosząc, by Bóg Jego los zabezpieczył. By papież nigdy się nie zachwiał w przekonaniu, że Chrystus jest Panem. By jak psalmista zawsze powtarzał, Pan mym dziedzictwem i przeznaczeniem. By jak dotąd stawiał sobie zawsze Pana przed oczy.
Módlmy się też za siebie nawzajem. O wiarę, która da nam siłę pośród rozmaitego utrapienia. O nadzieję, że warto siać, nawet jak nie widać plonów. To mimo wszystko zasiew ma sens. Co zresztą przypomina nam Franciszek w liście na ten Wielki Post. I módlmy się o miłość. Tę bliźniaczkę pokoju, która ocala od nienawiści i od zemsty. Amen.